wtorek, 10 marca 2015

Scena 8



Opowieść Makraucheni

Było to bardzo, bardzo dawno temu. Tak dawno temu, że góry były wtedy płaskie, morza płytkie, a rzeki krótkie. [...] Żyły makrauchenie, dinozaury i pterodaktyle.
- Co to dinozaur? - przerwała jej Żaba z zaciekawieniem.
Smoki też przysunęły się bliżej i słuchały uważnie.
- Dinozaury - powiedziała Chenia - były to wielkie gady.
- A co to gad? - pytała Żaba.
- Gady to są takie zwierzęta, jak krokodyle, żółwie, jaszczurki i węże.
- Paskudztwa - szepnęła Żaba. - Mów dalej.
- A co to pterodaktyl? - Wtrącił Wincenty [Smok].
- O rety, to taki owoc, cicho bądź! - uciszył go Smok Zygmunta.
- Jaki owoc, ty głupoto! - ryknęła zdenerwowana Chenia. - To też były gady, takie jaszczury latające. Wyglądały jak ptaki, tylko miały w dziobach zęby, a na skrzydłach pazury.
- O rety - jęknęła Żaba. - I takie coś latało?! Zęby i pazury, i latało?! Rzeczywiście miałaś straszne życie.
- To wcale nie było straszne. Można się przyzwyczaić do wszystkiego. Pterodaktyle były dla mnie bardzo miłe, bawiły się ze mną w berka i śpiewały mi różne piosenki. A dinozaury bawiły się ze mną w chowanego. Zawsze wygrywałam, bo były takie wielkie, że nie mogły się nigdzie schować. Nawet jeżeli schowały się za jakiś bardzo duży kamień, to kawałek pleców, albo ogona, albo czegoś tam im wystawał.
[...]
- Opowiadaj dalej -powiedziała słodkim głosem Żaba.
Chenia posłusznie zaczęła opowiadać:
- I całe nieszczęście zaczęło się właśnie od zabawy w chowanego. Bawiłam się z kolegą, bardzo dużym i łagodnym dinozaurem. On schował się pierwszy. Ale znalazłam go od razu, bo schował głowę pod taki kolczasty krzak i myślał, że go w ogóle nie widać. A potem była moja kolej. Schowałam się do jaskini. Jaskinia nie była duża, ale mieszkało w niej sporo nietoperzy i było tam bardzo wesoło. Siedziałam tam i siedziałam, i jakoś mój kolega nie mógł mnie znaleźć. Nawet nie wiem, jak długo tam byłam, bo nie mam zegarka. Nawet gdybym go miała, to też bym nie wiedziała, bo nie umiem odczytywać godziny. A wy umiecie?
- Pewnie - odpowiedział niepewnym głosem [smok] Antoni. - Teraz jest trzecia.
- A gdzie masz zegarek? Przecież nawet nie spojrzałeś.
- I nie będę patrzył. Na zegarek patrzy się wtedy, kiedy się nie wie, która jest godzina. A ja przecież wiem. Opowiadaj.
Chenia opowiadała dalej:
- W każdym razie, kiedy wyszłam z jaskini i rozejrzałam się dookoła, był już inny świat. Nie było ani makraucheni, ani dinozaurów, ani pterodaktyli. Mojego łagodnego kolegi też nie było.
Chenia posmutniała i umilkła. Smoki zamrugały oczami. Żaba zaczęła płakać. Rysio Kapustnik, który nadleciał podczas opowiadania Cheni i przycupnął na dmuchawcu, żeby posłuchać, schował głowę w chude ramiona i siedział w milczeniu wzdychając ciężko.
- Kiedy to było? - zapytał cicho [smok] Zdzisław.
- Dwanaście milionów lat temu, na wiosnę - odpowiedziała smutno Chenia.
- Co?!!! - wrzasnął Smok Zygmunta tak głośno, że Rysio Kapustnik spadł z dmuchawca i nabił sobie guza. - I ty chcesz, żebyśmy w to uwierzyli? Dwanaście milionów! Też coś! Czy ty wiesz, ile to jest milion?
- Nie.
- No to skąd możesz wiedzieć, ile to jest dwanaście milionów?
- Przeczytałam o tym w jakiejś książce - odparła spokojnie Makrauchenia.
- No, wiesz - chrząknął niepewnie Antoni, patrząc na Smoka Zygmunta. - Ja sam mam sto osiemdziesiąt lat.
- A ja trzysta sześćdziesiąt sześć. - dodał Wincenty Smok pojednawczo.
- Ja tam nie wierzę - denerwował się Smok Zygmunta.
- Makrauchenie są bardzo prawdomówne - powiedziała Chenia - jak również nie lubią przesady.
- Ja jej wierzę - odezwała się Żaba. - Nikt by takich głupot nie wymyślił. To musi być prawda.

Beata Krupska
"Sceny z życia Smoków"
Prószyński i S-ka, Warszawa 2014




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz